Efekt motyla
Wczoraj całą Polską wstrząsnęła wiadomość o śmierci dziecka... dziecka, którego tata "zapomniał" i zastawił na wiele godzin w nagrzanym samochodzie... Abstrakcja... scenariusz, jak z najgorszego niskobudżetowego horroru... a jednak, to się naprawdę wydarzyło... Nie można pojąć, jak ojciec mógł zapomnieć dziecka, może jednak jest niepoczytalny? Szczerze? Mam nadzieję, że jest... bo to, co dzieje się teraz życia jego córce nie wróci, a on jeśli do tej pory był w pełni rozumu, straci go szybko... dręczony wyrzutami sumienia, już nigdy o swojej córce nie zapomni... poczucie winy będzie mu towarzyszyło po kres jego dni... ten ojciec zawiódł ukochane dziecko, już nigdy nie zaśnie spokojnie, nie zmruży oka, pod powieką zamieszkała nieśmiertelna łza... po córce zostały wspomnienia wyryte blizną w sercu...
Bycie rodzicem to ogromna odpowiedzialność... niby nikt nie patrzy nam na ręce, a jednak trzeba zawsze myślą wybiegać w przyszłość, mierzyć siły na zamiary, brać pod uwagę wszystkie możliwe zmienne niezależne, budować w głowie hipotetyczny łańcuch przyczynowo- skutkowy... A i tak koleje losu przewrotne są, pewnych rzeczy przewidzieć się nie da... życie na każdym kroku weryfikuje nasze założenia...
Jestem mamą... nie spinam się... ale czuje ciążącą na mnie odpowiedzialność... czasem tak bardzo, że wciska mnie w ziemię, zmiata z jej powierzchni siłą rażenia ogromu możliwych tragedii... tak, zdarzyło mi się, że "zgubiłam Vi" w tłumie... tak Igor "spadł mi" ze znacznej wysokości... nie było to moje zaniedbanie, byłam trzeźwa, poczytalna... a jednak chwila nieuwagi i ocieram się o tragedię... czuję jej oddech na karku, gardło ściska niemy krzyk, krew szumi w głowie, serce kołacze ze strachu... nie mogę oddychać... duszę się... sparaliżowana bezradnością... Nosiłam moje dzieci dziewięć miesięcy pod sercem, dbam o nie każdego dnia, daję wszystko co najlepsze... w życiu bym sobie nie wybaczyła, gdyby przez moją głupotę, albo chwilę nieuwagi coś im się stało, gdybym jednym nieświadomym konsekwencji czynem przekreśliła cały ten trud... pękło by mi serce...
Wiem, są w życiu zdarzenia losowe, nie można wszystkiego przewidzieć... ale czy wyrok nieumyślne spowodowanie śmierci czy znacznego uszczerbku na zdrowiu... ulży cierpieniu rodzica, który stracił dziecko? Zagłuszy wyrzuty sumienia? Zatrzyma lawinę myśli... Czy stwierdzenie to nie twoja wina rozgrzeszy rodzica, który czuje, że zawiódł ukochane dziecko, że może jednak mógł coś zrobić, zapobiec? Tego nigdy się nie dowie i ten margines prawdopodobieństwa będzie go niszczył, zżerał od środka dzień po dniu. Często winnego nie ma... przypadki chodzą po ludziach...
Mam oczy dookoła głowy... czuwam... siedząc na plaży walczę z sennością, książkę czytam z doskoku, bo wciąż wodzę wzrokiem za Igorem... biega, bawi się... odchodzi daleko, czasami za daleko... choć cały czas jest w zasięgu mego wzroku... wywraca się, krzyczy "ała bach" i biegnie dalej... niewzruszony... wracamy do domu jemy obiad Viki się krztusi, wie że ma unieść do góry ręce... ale mnie wciąż paraliżuje strach, że nie będę umiała udzielić dzieciom pierwszej pomocy... choć w duchu mantruję bym nigdy nie musiała... zanim pójdę spać odłożę wysoko wszystkie niebezpieczne przedmioty, bo Igor potrafi przynieść krzesło i wspiąć tam, gdzie dosięgnąć nie powinien... Całuję dzieci na dobranoc, oddycham głęboko... uff... wypuszczam powietrze, schodzi ze mnie stres dnia codziennego... udało się, nie zawiodłam... minął kolejny dzień... Nie wiem, co będzie jutro... dziś zasnę spokojnie...
0 komentarze :