• Koniec niewinności

    Muszę ją uczulić na zagrożenia i dla jej dobra zburzyć bajkowy mit beztroski i bezgranicznej względem dorosłych ufności. Subtelnie wskazać nieakceptowalne zachowania, bestialskie gwałty dorosłych na dziecięcej niewinności. Nigdy nie skąpiąc córce czułości powiedzieć, że dotyk bywa zły, krzywdzący... że nikt nie ma prawa dotykać jej intymnych części ciała...

  • Prawa Murphy'ego dla rodziców

    Dopóki nie zostałam mamą, nie rozumiałam ich potęgi :) Dziś Prawa Murphy'ego pozwalają mi do macierzyństwa podejść z dystansem i uśmiechnąć się w najbardziej absurdalnej sytuacji... Bo przecież prawdopodobieństwo zdarzenia się czegoś jest odwrotnie proporcjonalne do pożądania tego zdarzenia... i rodzice, to wiedza najlepiej...

  • Wychować Chłopca

    Podobno aby "dobrze" wychować chłopca matka musi być szczęśliwa, silna, pewna siebie...

  • Cyberpacjenci Dr Google

    Już 8 mln polskich internautów poszukuje w sieci informacji na temat zdrowia, chorób i ich leczenia. Zanim odwiedzą lekarza najpierw szukają w internecie informacji o objawach, z którymi mają do czynienia

MUM Bloga vol.3

Wydawać by się mogło, że czasy jeżdżenia po spotkaniach blogerek minęły bezpowrotnie... Hmmm... bo nagle odkryłam, że wiele z nich odbywa się w tygodniu, a ja mam pracę i odpadam... a te weekendowe lekko mnie przerażają, jak pomyślę, o samodzielnej wyprawie z dwójką dzieci... Jak nie ma zapewnionych animatorek wiem, że po prostu z takiego spotkania nie skorzystam... Life is brutal :)

Ale w słoneczną czerwcową niedzielę wybrałam się z dziećmi na spotkanie w moim rodzinnym Olsztynie. Za sprawę Sylwii i Oli mogłam poplotkować przy kawie ze świetnymi dziewczynami, mamami, blogerkami. U Artystów jak zawsze pysznie, dzieci pod opieką animatorek z Wizart... i matka się relaksuje.

Luźna forma spotkania, to zdecydowanie moja ulubiona... bez spinki, pospiechu... kameralne grono, inspirujące rozmowy... Przyznaję zatęskniłam...















#Blogowigilia



20 grudnia 2014, Stadion Narodowy w Warszawie... Blogowigilia czas start... Ilona (Blogostrefa), Ania (Bazyl Lia) i Ewa (Hash.fm), 3 wielkie kobiety, które zrobiły coś niewiarygodnego. Zorganizowały imprezę, która zrzeszyła ponad 600 blogerów z całej Polski. Event na poziomie dopracowany w każdym calu.
Internet opanował hashtag #blogowigilia. Pyszne jedzenie, rozweselające drinki, cudowna atmosfera, inspirujące rozmowy...  Polskie Internety w jednym miejscu, niesamowita energia chwili... I ja jako mała cząstka blogosfery:) Nigdy nie myślałam, że zacznę się utożsamiać z grupą ludzi, których znam z sieci,  że pisania bloga stanie się moją pasją, sposobem na życie, ekspresję, zarobkowanie... Że DziecięceKlimaty staną się integralną częścią mnie... nigdy nie myślałam również, że będę gnała na masowe imprezy, by ludzi z wirtuala spotkać w realu... wymienić się z nimi doświadczeniami, poplotkować, porozmawiać... Nowe znajomości, nowe blogowe plany, inspiracja na kolejny rok działania... Wesołych Świat Everybody, do zobaczenia za rok! A pewnie ciut wcześniej :)

#blogowigilia

Jak brat z siostrą

Zawsze chciałam mieć brata... i nie byle jakiego, no bo starszego i przystojnego. Takiego, co by fajnych kolegów do domu przyprowadzał i bronił przed złem tego świata. Brata nie miałam... mam za to dwie młodsze siostry. Jestem w tej mało komfortowej pozycji bycia najstarszą... tą zła, wyrodną, co musiała rodzicielskie szlaki przecierać... Nikomu nie polecam... bycie najstarszą siostrą jest do bani... Nie pamiętam dokładnie kolei moich relacji z siostrami, ale pamiętam, że zawsze lepiej mi się układało albo z jedną, albo z drugą. Pewnie podyktowane było to, etapem rozwoju... bo róznica wieku, to 2 i 4 lata w naszym przypadku... Dziś jesteśmy dorosłe i obie moje siostry uwielbiam, każda z nas jest inna, inną wybrała drogę...


Vi ma 4 lata Igor półtoraroku wciąż się siebie uczą nawzajem, docierają... raz kochają zaraz nienawidzą... Kalejdoskop uczuć, emocji...

Life lately...


Wrócilismy do codzienności... miejsca zwanego domem, wiejskiej głuszy... Długi urlop za nami, w nowy rok wkroczyliśmy bedąc w rozjazdach... może to dobrze wróży? W końcu kochamy podrózować, kochamy Kraków, być w ruchu... nie lubimy wiejskiej stagnacji...tylko wytchnienie, które mozna znaleźć w ciszy. Trochę ciężko teraz się pozbierać, wrócić do trybu codziennego... i bezcennej pomocy babci i prababci brak... Próbuję uporządkować czasoprzestrzeń, wejść w siebie , taką, jaką powinnam być tu i teraz... Dzieci są przeszczęsliwe, stęsknione za swoimi zabawkami, kątami... zacząły się pięknie razem bawić... Niestety Igor odzwycził się od spania bez mamy i uskutecznia nocne migracje z szelmowskim uśmiechem na twarzy... Niby codzienność znana mi, tak dobrze, a jednak tak inaczej odczuwana, postrzegana... Może starsza jestem i optyka mi się zmienia? Może potrzeba czasu, by się odnaleźć w normalności... a może niech stany nieznane będą codziennością, a zastane przeszłością?

life lately
b

Fotomigawka...I'm back!

Ciężko wrócić... po tak długiej przerwie niemoc ogarnia, nie wiadomo od czego zacząć...Pozwolić, by królowały retrospekcje, czy odciąć się grubą kreską skoro i tak czuję, jakbym zaczynała wszystko od nowa? Pomału dobiega końca krakowski urlop, wracamy do wiejskiej głuszy... w końcu mam komputer... milion pomysłów kłębi się w mej głowie... tylko jak się zebrać w sobie i przystąpić do realizacji? Nowy Rok, nowe perspektywy... Łatwo powiedzieć, trudniej wbić się w rytm wielozadaniowej matki blogerki.... Ostatnie tygodnie, to był piękny czas... rodzinny... i beztroski. Odpoczęliśmy w końcu z panem tatą, bo kto jak kto, ale babcia i prababcia, to najlepszy team do opieki nad dziećmi... mogliśmy w końcu pobyć we dwoje, wyjść, szwendać się po knajpach do rana, zjeść zapiekanki na Placu Nowym po północy i spać do południa... Wyjść na randkę i nie martwić się, czy Igor daje w kość, spędzić pierwszego od kilku lat Sylwestra bez dzieci...

Piszę ten post od wczoraj i wciąż nie mogę, go uformować... poskładać myśli, ubrać ich w słowa... tyle mam Wam do opowiedzenia, że nie wiem od czego zacząć, więc na razie przekaz wizualny, fotomigawka, wspomnienia uchwycone w kadrze...


P.S Podczas mej internetowej absencji zostałam wyróżniona przez Monikę Tekstualną w jej rankingu Blogów Parentingowych, cieszy mnie, to ogromnie i motywuje

Warsztaty Zdrowie i Uroda.

Ostatni weekend obfitował w miłe wydarzenia... a wszystko działo się w stolicy... Sobota punkt 11 Evi Medi SPA i Warsztaty Zdrowie i Uroda... Normalnie nie rozpisywałabym się, bo wrażenia ze spotkań blogerskich zostawiam dla siebie... ale tym razem kilkugodzinne prelekcje pociągnęły za sobą refleksję i apel do wszystkich mam dziewczynek...

Podczas spotkania omawiane były badania, które corocznie powinna wykonać każda kobieta, w EviMedi kładziony jest nacisk na holistyczne podejście do zdrowia kobiety i podczas wykładów padło stwierdzenie, że lekarz ginekolog coraz częściej staje się dla kobiety lekarzem pierwszego kontaktu... Prawdę mówiąc dokładnie tak jest u mnie... nie chodzę do lekarza, ośrodki NFZ omijam szerokim łukiem, stawiam na medycynę naturalną i wizyta w przychodni, to dla mnie ostateczna ostateczność... Inaczej ma się sprawa z wizytami u ginekologa. Ten jeden gabinet odwiedzam regularnie.  Pilnuje terminów badań cytologicznych... Może to wynika ze specyfiki naszego pokolenia, ale nie wyobrażam sobie pierwszą wizytę u ginekologa zaliczyć w ciąży... wiem też, że będę chciała wpoić mojej córce wagę badań ginekologicznych i zabrać ją na pierwszą wizytę zanim dostanie pierwszej miesiączki, czy będzie potrzebowała recepty na środki antykoncepcyjne... Chciałabym, żeby  wizyty u ginekologa były u niej naturalne i obowiązkowe przynajmniej raz na kilka miesięcy...

Każdego dnia patrzę jak dorasta moja córka, jak kroczy przez życie... i chcę jej pomagać, prowadzić i wspierać również w kształtowaniu nawyków związanych z jej seksualnością i kobiecością. Moja córka jest kobietą i mam obowiązek wpoić jej wagę regularnych badań ginekologicznych, opowiedzieć jej o badaniu piersi czy profilaktyce raka szyjki macicy... jestem kobietą, nie jestem ekspertem, ale mogę ją pokierować, wybrać lekarza... Każda mama powinna więc dbać o prawidłowy rozwój narządów płciowych swojej córki. Uważnie obserwować dziecko, a w razie potrzeby zgłosić się na wizytę do specjalisty ginekologii dziecięcej... Tu nie mam miejsca na wstyd...


Jak żyć?:)

Od dłuższego czasu się wzbraniałam... ale czas spojrzeć prawdzie w oczy jestem uzależniona od komputera... a może trafniej byłoby powiedzieć zależna...? Bo od wczoraj bez laptopa jak bez ręki... jeszcze nie dociera do mnie fakt ile danych straciłam... może dlatego, że już kilka razy żegnałam się z moim 9 letnim Acerem, jego stan agonalny trwa od jakich dwóch lat... sfatygowany, z klawiszami wydłubanymi przez Igora... Straciłam narzędzie pracy, domowy budżet nowego nie przewiduje... nie wiem czy śmiać się czy płakać... Bo dla rozrywki mam książki, dwójkę dzieci, telefon wifirifi i te sprawy... ale jak chcę pracować, to muszę się wprosić na komputer męża którego nie znam, nie lubię i nie mam na nim ani swoich programów, ani danych... Wyobrażacie sobie, że dziś musiałam ściągnąć OpenOffica, żeby otworzyć dokument ? Jak można nie mieć tak podstawowych programów na komputerze... nie mówiąc już o mojej wtyczce Silverlighta...? Złośliwość rzeczy martwych... Wielka kumulacja przywiana przez Ksawerego...  Jak żyć?:) Tymczasem dopóki nie opanuję sytuacji będzie mnie mniej... odpoczniecie trochę ode mnie, a i ja może po przymusowym urlopie od blogowania wrócę ze zdwojoną siłą... Kto wie...?

Drogi Święty Mikołaju...

Drogi Święty Mikołaju 

Byłam grzeczna... najgrzeczniejsza z domowników śmiem twierdzić:) I nie myśl sobie, że jestem pazerną materialistką... ja po prostu uwielbiam dostawać prezenty. Moje prezentowe top ten jest gruntownie przemyślane i oczywiście są to same potrzebne rzeczy:) Weź pod uwagę, że 2stycznia mam urodziny więc chętnie przyjmę jeden, a duży prezent ... tzn taki wymarzony:)
 Ania

1/2/3/4/5/6/7/8/9/10

Warszawskie ploteczki


Kolejne spotkanie KME za mną...6.04 autobus do Warszawy- spotkanie- 18.30 autobus do domu... 23.00 leże z mężem w łóżku i słyszę pytanie: Po co Ty tam właściwie pojechałaś? ( Wiecie z taką nutką ironii i przekąsem zadane pytanie) Hmmm... w sumie to dobre pytanie... Szczerze? Żeby naładować się pozytywną energią i poplotkować z innymi mamami... ale tego mojemu mężowi nie powiem:) Bo zaraz wyśmieje... zresztą jak mu dzieci pod moją nieobecność w kość dały to jeszcze gotów zlinczować, że na ploty do Warszawy się wożę... Ale taka jest prawda. Spotkania KME często są ciekawe, kreatywne, pomagają mi trzymać rękę na pulsie w temacie nowości na rynku dziecięcym, traktują o rzeczach, które mnie interesują... ale tak naprawdę, dla mnie maja walor głównie towarzyski plus dbają o moją higienę i zdrowie psychiczne... Są okazją żeby się wyrwać z domu i porozmawiać z innymi mamami... Odpocząć, zebrać myśli... Podczas Konferencji Bliskości poruszany był temat kobiecych kręgów... Nigdy nie miałam wianuszka koleżanek, preferowałam męskie towarzystwo... nie odnalazłam się również w cyberprzestrzeni, na forach i innych mamowych grupach wirtualnej przyjaźni... Ale dziś mając niespełna 30 lat, spędzając 90% mojego czasu z dziećmi naprawdę mam potrzebę przebywania z osobami w podobnym wieku i o podobnych zainteresowaniach... Jeżdżąc do Warszawy odkryłam zamiłowanie do klasycznego babskiego plotkowania (!)... KME kobiecą wioską ni jest, nie przesadzajmy... ale jest tym czego raz w miesiącu potrzebuję... Tłukę się 10 godzin autobuem by pobyć z fajnymi babkami, mamami, blogerkami, by poplotkować przy kawie i przewietrzyć myśli... a może po to by w końcu je usłyszeć, bo na  co dzień zagłuszają je dzieci i domowa wrzawa...

#BFGdansk2013


Ostatni weekend spędziłam w Gdańsku na Blog Forum... Tych którzy czekają na relację i pikantne plotki z blogosfery rozczaruję... Traktuję ten wyjazd jak pewien kamień milowy na drodze samorozwoju... Starałam się chłonąc i wynieść jak najwięcej. Słuchałam notowałam, podczas niektórych prelekcji jak bóbr płakałam. Teraz muszę sobie w głowie poukładać:) Jedno jest pewne blogosfera to bardzo hermetyczne środowisko. Paradoksalnie bloga może założyć każdy... ale nie każdy zostanie blogerem... Będąc blogerką parentingową czułam się iście egzotycznie wśród tych wszystkich blogerów odpowiedzialnych społecznie, marketingowych rekinów i pozowania w blasku fleszy na ściance:) Miłe spotkania, ciekawe rozmowy... Jedni mnie rozczarowali inni mile zaskoczyli. Nieudany obiad w chińskiej restauracji, w której pani podała mi ryż z jajkiem zamiast krewetek zaowocował naprawionym telefonem,  zostałam specem od pieluszingu i wiem że 90% wizerunku to dobra kreacja...


Jestem blogerę?


Prowadzę bloga... ale czy jestem blogerem? Jestem mamą lubię , to co robię, ale nie jestem blogiem... uświadom to sobie:) W ten weekend będę się kształcić, jadę na Blog Forum Gdańsk. Celem tegorocznej konferencji nie będzie kształcenie blogerów. Będzie inspirowanie historiami innych blogerów, koncentrować się będzie na praktycznych umiejętnościach wynikających z blogowania... I chyba inspiracji właśnie potrzebuję. Inspiracji, która mnie zmotywuje:) To, że przeczytałam książkę Kominka nie przewróciło mi w du..., ale uświadomiło, że wkładam w prowadzenie bloga wiele wysiłku, czasu, pracy... i własnie jako pracę, która łączy przyjemne z pożytecznym blogowanie powinnam zacząć traktować. Jako pracę, która pozwala mi realizować moją pasję... A że do tego, co robię podchodzą profesjonalnie i nie robię nic po łebkach mam  zamiar w ten weekend chłonąć i jak najwięcej słuchać...  wymieniać blogowe doświadczenia... Blog Forum Gdańsk - 48 godzin blogowego święta z udziałem blogerów i vlogerów, prelegentów oraz internautów on-line...Będę tam i ja:)!

Biała sukienka

Kiedyś byłam wojującą feministką, negowałam instytucję małżeństwa... dziś mam niespełnione marzenie białej sukienki... Nie o kolor oczywiście chodzi... ale o ślubną kreację jak z żurnala... Jak to mówią do wszystkiego trzeba dojrzeć... życie zweryfikowało moje spojrzenie... Zakochałam się, założyłam rodzinę...  Ktoś powie, że trochę nie po kolei... Ale dopiero mając rodzinę... Partnera, córkę zrozumiałam, że ślub nie taki straszny jak go malują. Zrodziła się potrzeba, której wcześniej nie miałam... Ślub cywilny wzięliśmy... dla wygody i spokoju mego ducha... bym nie musiała się na każdym kroku tłumaczyć, czemu mama ma inne nazwisko niż córka... Bo przykro, gdy życiowy partner nawet wypisu ze szpitala odebrać nie może, a w obliczu prawa jesteś obcą dla bliskiej osoby... Wzięliśmy ślub, bo konkubinat jest odarty z romantyzm i brzmi jak patologia z pierwszej strony szmatławca...  Nie wydawało mi się odpowiednie strojenie w suknię ślubną do urzędu, nie było mnie także na bajeczną kreację stać... i dziś z perspektyw czasu czuję ten brak... Niespełnione marzenie dziewczynki... marzenie o białej sukni księżniczki i dostojnej drodze do ołtarza... trochę przykro, trochę żal... Mimo wszystko to był ważny dla mnie dzień... Najpiękniejszy jaki mógł być... bo inny po prostu być nie mógł... Mogłam go dzielić z moją córką:) Bo przecież Vi była już na świecie... jak dziś pamiętam jak wdrapywała mi się na kolana, gdy ja drżącą ręką podpisywałam akt ślubu. Rodzina poczuła się dotknięta, że rozesłaliśmy zawiadomienia, a nie zaproszenia... Nie było wystawnego bankietu, hotelu na kredyt... krokieta nad ranem i etykiet wódka weselna... byli bliscy dla nas ludzie, stłoczeni w małym mieszkaniu, by uczcić z nami ten dzień... By z nami być.. Nie mam albumu od profesjonalnego fotografa, kilka zdjęć... wspomnienia mam w sercu, a nie w jpgach na komputerze... Dziś mamy skórzane gody... podobno:) Razem 8rok, małżonkowie od 3lat. Nie jest łatwo, różowo, słodko-pierdząco, ani jak w romantycznej komedii... ale się kochamy. Bywa ciężko... są łzy, rozczarowania... ciche dni i burze z fiołkiem w kubeczku... Ten wpis dedykuje ci panie tato, mężu mój... Kocham Cię i nie przestanę... Kocham Cię mimo wszystko, a nie ponieważ... Choć kroczymy równoległymi ścieżkami, wciąż patrzymy w tą sama stronę...


"Wiesz co jest najbardziej przerażające w chwili, kiedy wyznajesz, że się zakochałeś? Jesteś nagi. Wystawiasz się na cios i odrzucasz wszystko, czym mógłbyś się bronić. Odrzucasz ubranie, odrzucasz broń. Jesteś nagi i bezbronny. Nie masz gdzie się schować. Jedyne, co pozwala ci to znieść, to wiara, że ta druga osoba też cię kocha i możesz jej zaufać. Że cię nie zrani."   Mary Doria Russell

Dziękuję

Wiecie chciałbym Wam podziękować... Wszystkim razem i każdemu z osobna... Za to, że jesteście, że czytacie, komentujecie. Nie oszukujmy się współtworzycie tego bloga. To dzięki Wam mam coraz zacniejsze statystyki, maili więcej do odpisania... otwierają się przede mną nowe możliwości.  Wy jesteście, ktoś zauważa, docenia... Dużo się ostatnio dzieje, czuję, że teraz jet ten czas... czas na blogowanie... I obiecuję Wam się rozwijać, i wykorzystać każdą szansę, którą dzięki Wam dostaję. Dziękuję, że jesteście...


Rodzinne musthave

Mam marzenie... Marzy mi się duży, rodzinny stół. Miejsce w domu, które będzie nas jednoczyć przy wspólnym posiłku, ale i partyjce gry planszowej, czy podczas kolorowania, lub ksiązek czytania... Trochę to abstrakcyjne, biorąc pod uwagę, że nawet domu własnego nie mamy... ale cóż w rzeczy materialne wciąż obrastamy... Podobno jestem śmieszna z tym moim marzeniem... pamiętam jak 8 lat temu wynajęliśmy z panem Tatą naszą pierwszą krakowską garsonierę... Mini klitka, aneks do mieszkania... a ja się uparłam, że musimy mieć stół. Lodówka w łazience, kuchnia w przedpokoju, ale do ikei pojechałam. Najtańszy stół sosnowy, dwa stefany i czarną bejcę kupiłam... Podróżujemy przez życie z tym naszym stołem niedokładnie bejcą pociągniętym... Patrzę na niego i myślę, że przyszedł czas na zmianę. Ja, nie perfekcyjna pani domu chyba sobie zasłużyłam. Stół to dla mnie takie rodzinne musthave. Facet musi spłodzić syna zasadzić drzewo i takie tam, a ja chcę stół, który będzie afirmacją naszego życia rodzinnego. Będę go polerować pronto, wydziergam na niego najpiękniejszy szydełkową serwetę i będę czcić każdą rysę, będącą zapiskiem naszej historii....



"Stół rodzinny jest dużo większy 
od normalnego stołu. 
Coraz mniej takich stołów..."
Ewa Lipska

MATKI W SIECI

Są takie akcje, sytuacje... wydarzenia, które dają nam do myślenia. Z których wychodzimy z kieszeniami pełnymi inspiracji i chęci do działania. Matki w Sieci, to nie było kolejne słodko- pierdzące spotkanie blogerek, lukrowane prezentami i uśmiechami o nie... to raczej było jak american fast date, krótko, bardzo intensywnie, ale z niektórymi zaiskrzyło i chcę więcej!
Oczywiście miejsce spotkania zobowiązuje więc były ploty przy pysznej kawie... niemniej po kilki minutach chciałam z niektórymi uczestniczkami spotkania iść konie kraść, a z Giną( w końcu poznaną w realu) to najchętniej uciekłabym na dobre wino w dużych ilościach... Wiele osób każdego dnia mijamy... ale niektórych za długo szukamy... Naprawdę miłe spotkanie i tematyka podjęta przez gości bardzo dla mnie interesująca.


Opowieść o tym "jak urodzić i wychować e-biznes" podniosła mnie na duchu... dziewczyny z mamopracuj przypomniały mi, że nic na siłę, że potrzebny jest czas, że czasem brakuje pieniędzy, ale trzeba wyznaczyć sobie cel i go realizować... kroczkami największymi jakie możemy podjąć... Szkoda, że tak krótko, że musiałam biec dobrać Vi... a z drugiej strony taki niedosyt sprawia, że już czekam na kolejne spotkanie...


INNY START

Równy start... wzniosłe hasło... ale jak wygląda w praktyce? Jak to jest, gdy mamy więcej niż jedno dziecko? Z dnia na dzień zostajemy specami od wyżej matematyki dwojąc się i trojąc, by po równo rozdzielić naszą miłość, czas, uwagę, na dwoje dzieci... by żadne nie czuło się gorsze... a może by nam przez myśl nie przeszło, że któreś z dzieci faworyzujemy... Mam dwójkę dzieci... i niby Igor powinien mieć lepszy start, a jak nie lepszy, to przynajmniej łatwiejszy... Bo jestem już mądrzejsza o... mam pokaźny bagaż doświadczenia z Vi... Po prostu mamą jestem inną dla Igora, niż byłam dla Vi... I warunki rozwoju Igor ma lepsze... otoczony edukacyjnymi zabawkami starszej siostry... Ale jak na to patrzę obiektywnie przy Vi chcieliśmy z panem tatą wszystko szybko, wspieraliśmy rozwój, kupowaliśmy coraz, to nowe gadżety... dla Igora to stan zastany... on się urodził i wszedł w przestrzeń wypełnioną rzeczami starszej siostry, poznał mnie i pana tatę jako rodziców, którymi po 4 latach wychowywania ukochanej córki zostaliśmy... Może wybierać w zabawkach, ma starszą kompankę zabawy, słucha bajek dla 4 latki przed snem... i wciąż słyszy zostaw! zepsujesz!... Dzień jak co dzień, ciszę  przeszywa wrzask Vi: - Mamooo on ma moje farby!!!!  Zabierz mu, znów mi zepsuje!!!! Igor od razu wie, że o nim mowa, reflektuje się i ucieka... cóż i tak widzę , że je jadł, bo ma zęby i usta piękne, zielone... Ale z drugiej strony Vi była niewiele starsza, gdy dostała pierwsze farby w sztyfcie... Nikt się nie martwił, że zepsuje... Nikt nie strofował jej, że zniszczy... I pewnie też je podjadała... dziecięca ciekawość, organoleptyczne poznawanie świata... Zabawki rzecz nabyta... ale nabierają wartości, bo Vi jest do nich przywiązana... Mieszkamy na wsi Igor rośnie z dala od miejskiego smogu, motorycznie rozwija się lepiej od starszej siostry, plus jest chłopakiem kaskaderem, na miejscu nie usiedzi... ale nie pójdę z nim do kina w pieluchach, czy innego klubu malucha, bo po prostu takowego w okolicy nie ma... Kocham ich tak samo, chcę wszystkiego, co najlepsze... ale przy drugim dziecku jest dystans, jest doświadczenie... ale jest i odmienne podejście... Vi przez niespełna 4 lata była jedynakiem... Igor  od razu wszedł w rolę młodszego brata i drugiego dziecka... Nie odpieluchowałam Igora choć ma 15 miesięcy, dietę rozszerzałam mu bardziej intuicyjnie, niż wedle schematów, świetnie rozumiem syna mego, choć niewiele mówi... żeby nie powiedzieć wcale... tłumaczę sobie, że chłopcy później... mówią, opanowują nocnik... Igor  je sztućcami, sam, włącza mi rano laptopa, śpi sam w dorosłym łóżku, podaje drwa, gdy rozpalam w kominku, zbiera grzyby i z różowego bidony z Monter High pije ( co kością niezgody z Vi)... lada moment pojedzie po salonie na rowerku biegowym... ale nie ogląda bajek, nie mówi i dopiero niedawno opanował bicie brawo... Nie umie robić papa- bo nie było sytuacji, która by go tego nauczyła, nie daje buziaków... nadstawia policzek... i tylko ja mam przywilej całowania... Męski świat jest chyba dla mnie egzotyczny jednak... auta, śrubokręty... lalki i księżniczki są mi bądź, co bądź bliższe... I choć ten post jest litanią zestawień, staram się nie porównywać moich dzieci... mam dwie młodsze siostry i porównywania nie znoszę... Bycie mamą to ogromna odpowiedzialność... ale dziś wiem, że są jeszcze czynniki niezależne, zmienne zewnętrzne, różnice charakterologiczne... Start moich dzieci nie jest równy, leszy, gorszy... jest po protu inny... tak jak Vi i Igor, wizualnie podobni... kompletnie są od siebie rożni...



Matka Polka mordująca


Może ten post popełniam w chorobowym majaku, może pod wpływem pseudefedryny w lekach... może przysporzy mi wrogów... ale wiecie gotuje się we mnie ciśnienie skacze, gdy czytam kolejne dzieciobójcze newsy. Mój tata zawsze mówił, że zbrodnie, to w Ameryce, tam dużo psychopatów w Polsce alkoholicy i bieda nie ma warunków na spektakularne zbrodnie... Fakt u nas nie ma American horror story, ani dzieci trzymanych w piwnicach... u nas są noworodki w zamrażalniku...

U nas jest dulszczyzna stosowana, wolność Tomku w swoim domku i głuchota wybiórcza na krzyki u sąsiada za ścianą... W Polsce mamy temat zastępczy ustawę antyaborcyjną  i z miłości do życia próbujemy zrozumieć czemu matka zabiła dziecko, a kara śmierci, za tak bestialski czyn się w głowie nie mieści. W Polsce jak dziecko wyślizgnie Ci się śmiertelnie z kocyka zostajesz kryminalną celebrytką, jeździsz w bikini na koniu i wydajesz pamiętniki... Litości.

Dlaczego kobiety zabijają swoje dzieci? Dla większości z nas to jest niezrozumiałe, niepojęte. Żaden powód nie jest bowiem wystarczający, aby odebrać życie bezbronnej istocie. A jednak to się dzieje i to wcale nie tak rzadko. W 2013 roku 25 dzieci i nastolatków padło ofiarą zabójstwa. To dwa razy więcej niż w całym 2012 roku. Rośnie liczba zabójstw, których ofiarami są dzieci i nastolatki. W gronie tym znajdują się również niemowlęta skatowane przez rodziców... Nie wiem, czy przed kryminalną celebrytką z Sosnowca nie zauważałam problemu, czy przypadków zakatowania dzieci było mniej, ale teraz martwe dzieci stały się chlebem powszednim. Tematem społecznie ciężkostrawnym, ale naturalnym. Oczywiście wszyscy szukają genezy problemu... bieda, alkoholizm, depresja, choroba psychiczna....

Szczerze? Nie interesuje mnie to. Mord to mord. Czy pobudki kierujące dzieciobójcą umniejszają jego zbrodni? Może to interesować psychologów piszących rozprawy naukowe o portrecie psychologicznym matki morderczyni. Ale nie ławę przysięgłych, bo w przypadku zbrodni na niewinnym dziecku nie ma okoliczności łagodzących... Dla mnie błędne koło... Polska nie jest przedmurzem chrześcijaństwa, potrzebna jest edukacja seksualna i propagowanie antykoncepcji. Niewiele osób czeka z sexem do ślubu, nie wiele chce brać ślub, a ciąża pozamałżeńska nie jest karą. Może naoglądałam się amerykańskich filmów, gdzie młoda dziewczyna podpisuje w szpitalu papiery adopcyjne i czekająca, kochająca rodzina przysposabia jej dziecko... w Polsce nie jest łatwo z opieką socjalną, adopcją i śmię wątpić, że dom dziecka jest lepszym bytem...

Patologia nie jest dla mnie standardem i polską rzeczywistością, w której przyszło mi żyć...  XXI wiek, kraj podobno cywilizowany i bieda zakrapiana alkoholem stoi na straży doboru naturalnego... Podziemie aborcyjne kwitnie,  aborcja poporodowa tańsza, mąż maltretuje żonę... Ja mam siedzieć cicho, bo jako młoda matka, to co ja wiem o życiu i jeszcze pewnie wychowuję bezstresowo i popieram homoseksualizm i w dupie mi się poprzewracało od tej emancypacji... Za młoda jestem, żeby stanąć w obronie poniżanego dziecka, czy zwrócić uwagę szanowanemu obywatelowi, który co niedziela w pierwszym rzędzie w kościele, mógłby napisać doktorat pt jak bić, żeby bolało, a nie było widać... „Polityka prorodzinna”, choć odmieniana w mediach przez wszystkie przypadki, pozostaje pustym hasłem... pan wie, ta pani wie, wszyscy wiedzą, ale to nie nasz sprawa, że pan Kowalski bije dzieci i gwałci żonę... ja zapalę znicz na grobie małej Madzi, i wzruszę ramionami na siniaki Franka. Dziecko karta przetargowa, nie dogaduję się z jego tatą, to mu wpierd..." w akcie desperacji... Potem opowiem bajkę jakie miałam trudne dzieciństwo, jak ciężko i jak ten bahor wyzwolił we mnie mordercze instynkty.... wróć bejbi blus wywołał chwilową niepoczytalność  pięć razy, raz do roku... możecie policzyć małe ciała w beczce... Najpierw się pastwią nad dzieckiem, a potem je mordują. Obwiniają maleństwa za całe zło, jakie im się na tym świecie przydarzyło. Tak wedłud ekspertów działa typowa polska dzieciobójczyni...

Wiem, rodzice Madzi, Szymonka, Nadii... są tylko ludźmi, mieli powód  by podjąć tak desperackie kroki... ale powiem jeszcze raz... nie interesuje mnie tło ich bestialstwa, nie ma okoliczności łagodzących. Są mordercami, a ja ignorantką, która nie ma litości dla mordu na niewinnym dziecku, która woli antykoncepcję od niechcianej ciąży, uważa, że aborcja jest prywatną decyzją kobiety i która nie bała by się podnieść ręki na tego, kto ją na dziecko podnosi...


GORSZA MATKA

Nie jestem złą matką... taką mam przynajmniej nadzieję. Czy jestem dobrą matką? Nie wiem... laurkę wystawię mi dzieci za parę ładnych lat. Niby można by zapytać samych zainteresowanych, ale myślę, że nie będą obiektywni:) Wiem natomiast, że jestem gorszą matka dwójki dzieci, niż byłam jednego... Straszna prawda dziś odkryta... Zawsze byłam niezła z matematyki, ale paradoksalnie, odkąd jestem podwójną mamą z dzieleniem czasu, miłości, uwagi na dwoje mam problem. Z prostego rachunku robi się równanie z wieloma niewiadomymi... Leniwa jestem bardziej, zmęczona częściej, niewyspana permanentnie i mniej mi się chce... częściej jest mi wszystko jedno... nie biegnę już na złamanie karku widząc Igora na wysokości tylko ze stoickim spokojem, czekam, że może jak spadnie, to się nauczy... Dietę mu rozszerzałam z dystansem, czasem kubusia rozcieńczam mu wodą źródlaną, bo nie chce mi się ugotować kompotu. Wg mojego męża BLW Igora, to również moje lenistwo bo,  nie chce mi się go karmić papkami... Są takie dni, że bajki lecą non stop, że piżamę wieczorem zmieniamy na czystą, bo cały dzień w niej przechodzimy... są takie dni, że zdrowe odżywianie wymazujmy ze słownika na obiad są frytki, a na kolację parówki... że miska chrupek daje mi chwilę wytchnienia... Vi czytałam od małego, codziennie przed snem, z Igorem się kładę i leżakuję obok, czekając aż on zaśnie... Podobno rodzic nabiera wprawy i to naturalne, że się mnie przejmuje, ciśnieniuje... może, ale to nie powinno mnie zwalniać ze starania... przy pierwszym się starałam, chuchałam, dmuchałam... a Igor potrafi boso w błocie się taplać, psu z miski zjeść... ba nawet brudny chodzi cały dzień, i jak go wieczorem rozbieram wrzucam wszystko do pralki... Igor mało śpi... a jak ma drzemkę, to marzę o tym by wypić zimną kawę ze śniadania i robić nic, a powinnam być wtedy do dyspozycji Vi... I krzyczę też więcej, nie na dzieci, ale ogólnie, żeby ktoś mnie usłyszał, bo mam wrażenie, że słowa wypowiadam w próżnię...  Definicję bałaganu zmieniłam, sprzątam po łebkach jak mawia moja mama... Czasem udaję, że śpię, nie słyszę, by rano choć 5minut w łóżku zyskać... by nie zwlekać się szykować śniadanko o nieludzkiej godzinie... Czasem, gdy kropi, mówię, że leje, bo na spacer nie chce mi się z dziećmi wyjść... czasem utrzymuję, że o 18.30 jest już bardzo późno i czas do spania... Cierpię na wybiórczą głuchotę i ślepotę, a do niedawna te dolegliwości wydawały się być domeną męża mego... Normalnie obraz nędzy i rozpaczy... gdzie ten zapał, entuzjazm, gdzie te kreatywne zabawy? Bywa zapał, bywa  kreatywność, gości entuzjazm, ale rzadziej... kocham moje dzieci nad życie, staram się,  ale kurcze jestem gorszą mamą dwójki, niż byłam jednego...

100 dni dookoła marzeń

100 dni... tyle podobno zostało do końca roku... kurcze jak ten czas leci... ucieka, przecieka przez palce... Tylko, a może aż 100...? Nie robię postanowień noworocznych... z prostego powodu nigdy ich nie dotrzymywałam... chyba zbyt długi termin na realizację sprawiał, że odkładałam noworoczne postanowienia w nieskończoność... Odkąd zamieszkałam na wsi mój kalendarz świeci pustkami... niby nic się nie dzieje, a dzieje się tak dużo... Wszystko jest rzeczą względną... dziś szczęście się do mnie uśmiechnęło, spełniło się moje realne marzenie... więc tak pomyślałam, że mijający rok podsumuję... stop, wróć... realne plany na najbliższe 100dni sprecyzuję, coby ten rok pięknie skończyć:) No i mam termin realizacji 100dni:) Nie mam wielkich oczekiwań, ale plany są realne więc realnie można je wykonać... 
Punkt pierwszy przeczytam w końcu od deski do deski "Mistykę Kobiecości" leży na wyciągnięcie ręki i nie zawaham się po nią sięgnąć.  Wezmę Vi do Muzeum Narodowego w Krakowie będziemy chodzić, oglądać, podglądać, obcować ze sztuką... Wyjdę z mężem na prawdziwą randkę, bez dzieci, tylko we dwoje, a najlepiej taką bed&breakfast... ktoś chętny popilnować Vi i Igora? Za nadgodziny nie dopłacę, będą gratis:) Ponieważ codziennie ja gotuję, ktoś ugotuje dla mnie, najlepszą najsmaczniejszą chińszczyznę na świecie i będą się nią delektować i jeść pałeczkami. I nawet za nią zapłacę, chociaż mi nikt nie płaci... Zafunduję sobie "spapodobne" uciechy dla ciała i zmysłów z naciskiem na autosugestię pt " jestem piękna młoda i sexowna". Na prawdziwy bal sylwestrowy mój mąż to się raczej nie da namówić, ale olśniewającą sukienkę kupić mogę i dumnie w niej paradować również... nawet gdyby miała iść z nią wyrzucić kompost, kupię ją i koniec kropka. Nawet wieszak zaraz przygotuję. Znajdę motywację, punkt zaczepienia i będę rozwijać bloga i moje 10 000 UU i ćwierć miliona odsłon mi nie wystarcza, podbiję blogosferę... cóż nikt mi nie zabroni:) A przede wszystkim spojrzę na mijający rok z dystansem... to jest moje życie... nie przeżyję cudzego... marzenia same się nie spełnią... na pewne rzeczy nie mam wpływu... z innymi muszę się pogodzić... Ale chcę odczuwać przemijanie z satysfakcją i świadomością, że stawiam sobie realne cele i do nich dążę... bo stagnacji i jałowości nie zdzierżę... Bo choć tak przyziemny powód jak domowa czarna dziura budżetowa podcina skrzydła nie porzucę marzeń odłogiem i nie pogrzebię ideałów w popiele.

All you need is tea and warm socks...

"Jesień trwa Rdzawych liści czas... Kaloszy, peleryn i mgły. Jesień trwa Szpetnej aury czas... Pod płaszcze się pcha Wyziębia nam serca - wiatr"
Lubię jesień... kochałam ją zanim zostałam mamą... a może kochałam ją zanim tak naprawdę dorosłam? Jesień to wspomnienie studenckich czasów... Dekadenckich stylizacji z kawą i książką na ławce w parku... długich spacerów w deszczu pod kolorowym parasolem, grzanej wiśniówki w Camelocie... Jesień, to Kraków zasypany liśćmi lecącymi z drzew... Jesień to zmysłowa kochanka, która nagie ciało otula trenczem i zaciąga do łóżka... i nie wypuszcza bez maratonu z sexem nie koniecznie w wielkim mieście... Jesień to aromatyczna zupa dyniowa, herbata pachnąca piernikiem... to te choroby i choróbska, które sprzyjają błogiemu wylegiwaniu się w łóżku w wełnianych skarpetach, pod ciepłym kocem z serialami w tle...  Długie noce...i piękne sny z kasztanami pod poduszką... Jesień jest kobietą... kapryśna jest, humorzasta jest...i na pewno ruda jak Bree z "Gotowych na wszytko". I lubię ją, choć dla mnie się zmieniła... uśmiecham się do niej mijając kałuże, robiąc przetwory... zamykam oczy i chłonę podczas spaceru po lesie... cieszę oko kolorami... ale teraz jesień inna jest... zamieni mi syna w faceta rajtuzach, zamienia dom w centrum domowej aktywności, pachnie amolem i bezsenną nocą... czuwaniem przy chorym dziecku... Jesienny flirt ustąpił miejsca zbieraniu darów jesieni... z kasztanów będą ludziki... a sny są jałowe ze zmęczenia... Chorowanie to luksus, na który nie mogę sobie pozwolić, łykam niebieskie tabletki, żeby być na chodzie... Mieszkam na wsi, na odludziu... w szyby dzwoni melancholia... droga spłynęła deszczem... zwiewne sukienki ustąpiły miejsca grubym swetrom... jesienna moda to szare gumiaki i korale z jarzębiny... prezent od córki. Jesień w mieście łaskawsza jest, dekadencka jest... ta moja taka prosta... prowincjonalna... Romantyzm kominka pryska jak bańka mydlana, gdy nie masz centralnego ogrzewania... W kubku parzy się melisa, bo dzieci zamknięte w 4 ścianach irytują bardzo... a nudzą się jeszcze bardziej tęskniąc do lata... Jesień jest singielką, lubimy się, ale ja matka zmieniłam postrzeganie świata... ona jest mną zanim wydoroślałam... miłym wspomnieniem beztroski wirującej jak kolorowe liście na wietrze...