Dziecko urodziło dziecko... narodziła się matka
Mam 16 lat... jestem mamą... Moje koleżanki przeżywają pierwsze miłości, chodzą na imprezy... a ja skrzętnie notuję w różowym notatniku pierwszy ząbek... słowo... kroczek... mojego kochanego synka... Znam każdy plac zabaw w okolicy, ceny pampersów na pamięć i zamiast fejsa studiuję poradniki dla rodziców... Nie oglądałam TeenMom... bo w realu własne ciążowe show przeżywałam...
Grubą kreską oddzieliłam walkę o życie synka, gdy na świat przyszedł w 37 tygodniu ciąży... Podobno można osiwieć z minuty na minutę... ja miałam przyspieszone dorastanie i z dziecka zamieniłam się w matkę... Choć będąc nieletnią nie mam praw do mego ukochanego synka... jestem mamą... Nic tego nie zmieni, nikt mi tego nie odbierze... urodziłam dziecko... narodziłam się jako matka...
Czy podjęłam świadoma decyzję o narodzinach dziecka... w pewnym sensie tak, bo miałam możliwość ciążę usunąć... Była koperta z pieniędzmi, lekarz, domniemanie gwałtu na nieletniej tak na wszelki wypadek... Mogłam pozbyć się "problemu" i dalej cieszyć się życiem, młodzieńczymi wybrykami... nie przekreślać przyszłości, cieszyć się z nastoletniej codzienności... Wejść z rodzicami w zmowę milczenia i drażliwej plamy na honorze rodzinnym nie jątrzenia... A jednak, gdy zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym kupionym z kieszonkowego... mimo, że czułam jak grunt usuwa mi się pod nogami, jak tchu złapać nie mogę i zasysa mnie emocjonalna próżnia... już mego synka kochałam... nie mogłam mu tego zrobić...
Artur był moją wakacyjną miłością... starszy... przystojny... wszystkie laski mi zazdrościły... Mama mówiła, że cham i prostak, że o jedno mu tylko chodzi, tata, że za młoda jestem na chłopców... Kochałam go... miłością czystą, młodzieńczą, naiwną... Szczerze wierzyłam, że już zawsze będziemy razem... Forever and ever, póki śmierć nas nie rozłączy... Poszłam z nim do łóżka raz... bo zapewniał mnie o swej miłości, bo oświadczał mi się pól żartem pół serio kapslem z tymabrka... jabłko-mięta mój ulubiony... Ufałam, że się zabezpieczy, choć wiedziałam, że on nie lubi się kochać w prezerwatywach... Był taki czuły, romantyczny, a ja taka zła na rodziców, że mi kontakty z lubym utrudniali... Ja Julia on Romeo... nawet nie pomyślałam, że moja przyjaciółka nie dzieli mojej radości, milczy ostatnio, unika mnie... bo za moimi plecami również się z Arturem spotykała... Odkrycie prawdy było kubłem zimnej wody, czarą goryczy bez dna... oczy wypłakiwałam w poduszkę... w rytm "naszej piosenki"...
Myślałam, że te wymioty i złe samopoczucie, to z nerwów... z żalu... w końcu świat mi się zawalił... ukochany mnie zdradzał z najlepsza przyjaciółką... dwie bliskie osoby krzywdziły mnie za moimi plecami... Czułam ucisk w złamanym sercu, narastający niepokój... kupiłam test... niezdarnie do kubeczka sikałam, drżącymi rękami pipetką mocz zakraplałam... sekundy, minuty... nieskończoność czekania... dwie kreski, wyrok... co dalej... echem w mej głowie odbijające się pytania...
Zanim powiedziałam rodzicom sprawdziłam w internecie domy samotnej matki, antykoncepcję awaryjną, domowe sposoby na poronienie i warunki adopcji... chciałam być na każdą ewentualność przygotowana... Myślałam, że oni wierzący, konserwatywni... pokażą mi drzwi... Znienawidzą mnie, zabiją, pobiją... przecież tak ich rozczarowałam... Taki cios, ja ukochana córka im zadałam... Bałam się... Strach mnie paraliżował... Niemoc mowę odebrała... ale chyba bardziej martwiłam się czy z dzieckiem wszystko będzie w porządku, bo przecież jak okrutną prawdę o Arturze poznałam to w złości butelką wina wypiłam i paczkę szlugów wyrajałam... Nieodpowiedzialna gówniara... Matka była blada... nic nie mówiła... pewnie jakąś litanię w myślach odmawiała ojciec nawet na mnie nie patrzył pod nosem coś mamrotał, nerwowo wertował notesik z telefonami... namiarów na kolegę z liceum, ginekologa szukał... nie wiele z tej rozmowy pamiętam... Nic... pustka... Otchłań niepamięci...
Potem były wizyty w przychodni, pierwsze usg, ktg, zagrożenie ciąży, leżakowanie, kompletowanie wyprawki... pod moim sercem rosło nowe życie... Gdyby nie wsparcie moich rodziców pewnie bym nie podołała... miałam więcej szczęścia niż rozumu... a jednak to swą determinacja, odpowiedzialną postawą i miłością do nienarodzonego jeszcze dziecka... zaufanie mojej mamy i taty odzyskałam... Wiem, że byłam dzieckiem, że zmiany w moim ciele były przedmiotem drwin i osiedlowych plotek dewotek... a jednak się nie poddałam... Ja nieletnia matka... Z etykietką dziecka, co urodzi dziecko gorejącą na piersi jak szkarłatna litera... Musiałam dorosnąć... poinformować rodzinę, koleżanki, nauczycieli... ojca dziecka... poznać moje prawa, a raczej ich brak...
Kocham mojego synka, dbam o niego, opiekuje się nim... rodzice mi pomagają... będę im dozgonnie wdzięczna... Choć są bezlitośni... nie uzurpują sobie rodzicielstwa do wnuka... Staram się być dobrą mamą... Działam intuicyjnie... KOCHAM. Nie byłam gotowa by w wieku 14 lat zostać mamą... nie byłam gotowa na zdradę, utratę przyjaciółki i samotne macierzyństwo... Nie jestem idealna... na pewno popełniam milion błędów wychowawczych... ale nie żałuję... Bo jakże mogłabym żałować, że na świecie jest mój nowy sens życia, mój synek ukochany... Staram się sprostać nowej roli i nie zawieść synka... jest bezbronny, ufny... a ja jestem jego mamą... Wychowuje się w kochającej rodzinie... może bez taty, może z nieletnią mamą... ale ma cudownych dziadków... i mnie rodzącą się dla niego jako odpowiedzialna kobieta, kochająca matka...
Bycie nieletnią matką to cholernie trudne i niesprawiedliwe... Nikomu nie polecam... ale możecie mi wierzyć lub nie... staram się... Nowy scenariusz, trudna rola... czy mi się uda... mam nadzieję... proszę o jedno... nie przekreślajcie mnie...
To historia Jagody, 16 letniej mamy Ignacego na kanwie bardzo emocjonalnego maila spisana... dla Was ku refleksji... dla Jagody... dla jej rodziców i jej nieletnich koleżanek ku przestrodze... dla Ignacego w dowód miłości... ku pamięci...
0 komentarze :