Na rozstaju dróg
Siedziałam wczoraj na schodach przed domem pijąc kawę... i dziś znów ten sam obrazek... parująca kawa, zapach jesieni bezlitośnie unoszący się w powietrzu, Igor biegający boso po trawie... porzucone kalosze... trampolina oprószona liśćmi lecącymi z drzew... kilkutygodniowy kociak u mych stóp... Vi w przedszkolu... patrzę w dal opatulając się ciepłym swetrem... Nie chcę napisać, że tępo... ale jednak... nieobecne me spojrzenie, szukające punktu zaczepienia w sinej dali... podciągam wełniane skarpety... układam w głowie post, ale jakoś myśli nie składają się w spójną całość... Ułamki emocji, poszarpane refleksje, nutka melancholii, łza czyhająca pod powieką by się ujawnić, ujrzeć światło dzienne, wyrwać się niemym krzykiem z zakamarków duszy...
Nic się nie dzieje, a jednak dzieje się tak dużo... a może ja za dużo myślę? Kompletnie nie mogę sobie znaleźć miejsca, wszystko z rąk mi leci i jakoś jest nie tak... Ręce drżą w rytm tłumionego łkania...Okazuje się że początek przedszkola moja córka znosi o wiele lepiej ode mnie, i to ja mam problem z nowym harmonogramem dnia... zmianami, świadomością upływającego czasu... Mam nieodparte wrażenie, że czas mi ucieka, przecieka przez palce... zegar tyka... a ja stoję w miejscu... oglądam się wstecz przez lewe ramię...
Pierwszy raz nieufnie patrzę w przyszłość i paraliżuje mnie strach przed nieznanym. W kolejce czekają nowe pomysły, plany... realizacja wstrzymana do odwołania... bo się rozsypałam i nie mogę zebrać do kupy... Sama sabotuję własne działania, bo stojąc na życiowym zakręcie nie wiem czy rzucić monetą czy wsłuchać się w głos serca, rozsądku, czy bezwładne ciało oddać wirowi chwili? Zamiast iść za ciosem praktykuje unikologię stosowaną, zaniechałam działania.
Oddycham głęboko, zaciągam się jesiennym powietrzem i krztuszę... Zimno mi... zaraz pójdę na grzyby, będę kontemplować leśną ciszę i skupiać się na maślakach, koźlakach..... byle nie myśleć... czucia niestety wyłączyć się nie da... gruboskórna na zimę nie zostanę... chyba jestem genetycznie obciążona nadwrażliwością dnia codziennego, przez męża mego zdiagnozowaną jako czarnowidztwo...
Suszę grzyby, marynuję przetwory... niestety nie za pasteryzowałam słońca na nadchodzące dni... Wyjadałabym łyżkami ze słoika, a tak muszę gorzkim tranem przepijać słone łzy...
Zgubiłam się... pogubiłam... zabłądziłam... trochę uciekłam... i nie wiem jak wrócić... Droga wyboista, potknęłam się o kłodę rzuconą pod nogi, zraniłam... drzazga ugodziła w samo sedno i uchodzą ze mnie emocje... Troszcząc się o innych zapomniałam o sobie... trochę zatraciłam się w macierzyństwie, zepchnęłam swoje potrzeby na dalszy plan... i one teraz próbują dojść do głosu tłamszone przez irracjonalne wyrzuty sumienia...
Coś we mnie pękło, zastanawiam się czy połatać, czy zainwestować w nowe? W bezsenne noce sklejam potłuczone sny, roztrzaskane w drobny pył ... Tworzę mozaikę na wzór kalejdoskopu uczuć wyrytego w sercu... Nadaje nową formę rozproszonym atomom... elementarnym cząstkom stanowiącym o sensie mego istnienia... ostrożnie... żeby się znów nie zranić
Oddycham głęboko, zaciągam się jesiennym powietrzem i krztuszę... Zimno mi... zaraz pójdę na grzyby, będę kontemplować leśną ciszę i skupiać się na maślakach, koźlakach..... byle nie myśleć... czucia niestety wyłączyć się nie da... gruboskórna na zimę nie zostanę... chyba jestem genetycznie obciążona nadwrażliwością dnia codziennego, przez męża mego zdiagnozowaną jako czarnowidztwo...
Suszę grzyby, marynuję przetwory... niestety nie za pasteryzowałam słońca na nadchodzące dni... Wyjadałabym łyżkami ze słoika, a tak muszę gorzkim tranem przepijać słone łzy...
Zgubiłam się... pogubiłam... zabłądziłam... trochę uciekłam... i nie wiem jak wrócić... Droga wyboista, potknęłam się o kłodę rzuconą pod nogi, zraniłam... drzazga ugodziła w samo sedno i uchodzą ze mnie emocje... Troszcząc się o innych zapomniałam o sobie... trochę zatraciłam się w macierzyństwie, zepchnęłam swoje potrzeby na dalszy plan... i one teraz próbują dojść do głosu tłamszone przez irracjonalne wyrzuty sumienia...
Coś we mnie pękło, zastanawiam się czy połatać, czy zainwestować w nowe? W bezsenne noce sklejam potłuczone sny, roztrzaskane w drobny pył ... Tworzę mozaikę na wzór kalejdoskopu uczuć wyrytego w sercu... Nadaje nową formę rozproszonym atomom... elementarnym cząstkom stanowiącym o sensie mego istnienia... ostrożnie... żeby się znów nie zranić
0 komentarze :