Related Posts with Thumbnails

#codzienność

Stała na balkonie i paliła papierosa... zaciągała się najmocniej jak umiała... wdech... wydech... kłęby dymu, co mają ukoić zszargane nerwy... Padał deszcz tego wieczoru, w szyby dzwoniła melancholia... Jesień... Nikogo, to nie dziwi... Wełniane skarpety, czarna halka i ciepły szlafrok z pepco czy innej biedronki. Domowy outfit, nie znajdziesz go na stronach żurnala. Ręce jej drżały... czerwony lakier, który poodpryskiwał podczas zmywania do końca poobgryzała... znów dała się wyprowadzić z równowagi, sprowokować. Miała się zdystansować, miała unikać kontaktu. Miała go klasycznie olać... Obiecywała sobie, obiecywała bliskim... Nie jest głupia wie, że to bezsensu. Łzy spływały jej po policzku... słono-gorzkie... trochę cierpkie, palące przełyk... łapczywie je połykała, by dzieci nie widziały. Bo dzieci się martwią jak mama płacze, a te starsze, wyedukowane to nawet się martwią, że mama pali, bo można umrzeć na raka. Kaszleć krwią, pójść do szpitala i umrzeć, a dzieci nie chcą, żeby mama umierała... przynajmniej do magicznej zbuntowanej nastki kiedy, to rodziców się ukatrupia regularnie, ot tak by dać opust dojrzewającemu bólowi istnienia. Przeczytała bajkę, dwie... Niech w końcu zasną myślała... znam to na pamięć, bo z całej pokaźnej kolekcji literatury dziecięcej... co wieczór na tor wyjeżdża czerwona wyścigówka. Zgasiła światło utuliła do snu...


Zasnęła nawet nie wie kiedy... Przyłożyła twarz do poduszki i odpłynęła... Z objęć Morfeusza ciężko jej było się wyrwać... Jedyna czułość i bliskość jaką ma...wyimaginowana, wyśniona... bo przecież każdy może marzyć i śnić... uciekać w scenariusz w głowie pisany...  Przestawiała budzik, opcję drzemka klikała. 5.55, 6.00, 6.07, 6.12... basta pobudka! Ubrania przygotowała wieczorem, teraz tylko spakować drugie śniadanie... zdrowe, bo czasem na świetlicy sprawdzają... Makijaż? Ona nie umie się malować... nakłada, co rano maskę, bo idzie do ludzi musi jakoś wyglądać... 7.00 ostatni budzik, komunikat wychodzimy. Oni o poranku rześcy, weseli... lewa ręka dla syna, prawa dla córki, maszerują w trzypaku. Przystanek przedszkole, przystanek szkoła... 7.24 biegnie do pracy. Jak co dzień mija uśmiechniętego pana z córką, nawet zaczęli się sobie kłaniać... Taki miły akcent w szarości poranka. W osiedlowych delikatesach kupuje śmietankę do kawy. Strawa dla duszy i ciała... kawa podstawa piramidy żywienia, gdyby nie bała się igieł aplikowałby ją dożylnie. 

W pracy jak to w pracy... w sumie nawet nie wie czy ją lubi czy nie... Nie zastanawia się nad tym, bo nie ma wyboru... samotna matka dwójki dzieci, u progu 30tki nie ma imponującego cv... Jedni pracowali na rubryczkę doświadczenie... ona zmieniała pieluchy... a za to nie dają dodatkowych punktów charyzmy. Życie kosztuje, rachunki trzeba płacić... chociaż teraz nie chce zaległości wystarczy jej, że przeszłość wspomina za każdym razem, gdy  widzi na telefonie numer komornika...

16.00 zamknęła  biuro, szczelnie omotała się wełnianym szalem i maszeruje, truchta prawie, ma 18 minut by przemierzyć trasę praca-szkoła. Odbiera dzieci z wyrzutem że prawie ostatnie... ale ona z tych, co nie biegają... nie da rady szybciej... Ciastko w piekarni, kinder niespodziana z żabki, straszenie gołębi, dzień w telegraficznym skrócie... Kawa dla niej, obiad dla dzieci... Za oknem egipskie ciemności... Ona zmywa naczynia, syn wciera masę solną i ciastolinę w dywan, córka odrabia lekcje. Poirytowana co chwile wyciera ręce w kwiecistą ścierkę, pokazuje jak pisać lub łączyć literki... Nie mają czasu na zabawę już 18.00... Zegar tyka, czas ucieka...

Zęby umyte, kredki zatemperowane, plecak spakowany, ubrania naszykowane... zaraz na tor wyjedzie czerwona wyścigówka już czeka na kartach książki... Nawet się zaśmiała, uśmiechnęła szczerze, dostała buziaki, obrazek do powieszenia na lodówce...   Oddycha głęboko, zmywa dzień pod prysznicem... Powoli, dokładnie, masującą rękawicą, gruboziarnistym peelingiem, którym walczy z życiowym cellulitem. W sumie nie ma czasu się zastanawiać czy jest szczęśliwa, czy znużona... Paradoksalnie tak samotna i tak kochana...  Mantruje niemiłość w skali mikromusic... Mijają sekundy, godziny, dni... Kalka kiepskiego scenariusza...




0 komentarze :