List do...
" Wiesz, jestem w bardzo podobnej sytuacji. Mój świat się zawalił, zostałam sama z trójką dzieci lat 1,3,5. Czuję Twoje emocje i świetnie Cię rozumiem. Mój mąż mieszka z kochanką kilka przecznic ode mnie... boję się wyjść z domu, by ich przypadkiem nie spotkać. Czytam łapczywie i zazdrośnie Twoje posty na facebooku. Radzisz sobie. Stanęłaś na nogi. Masz pracę, mieszkanie, świetnie wyglądasz. A ja co? Brak perspektyw i pretensje wszystkich dookoła. Zazdroszczę Ci. Ja mieszkam w małej miejscowości, mam wrażenie, że wszyscy dookoła mnie potępiają, wytykają palcami i twierdzą że to moja wina, że chłop gdzie indziej szukał szczęścia. Nie mogę być dumna, że zostałam sama, że się rozwodzę. Więc się wstydzę. Masz szczęście że możesz z dumą obnosić się publicznie, że jesteś samotną matką, rozwódką. W małej miejscowości to trzeba przemilczeć. Znajomi spotykają się z moim mężem jak gdyby nigdy nic, to że on mnie zdradzał i zostawił z trójką dzieci, to nic... Ale jak ja śmiałam złożyć pozew o rozwód i jeszcze pozwać go o alimenty? Jak? Pytają. Przecież wyszumi się i wróci, a na dzieci będzie łożył jak będzie miał, a nie pod groźbą egzekucji komorniczej. Pazerna baba jestem. Są jeszcze życzliwi starsi, którzy tłuka mi do głowy o świętości instytucji małżeństwa i jaka to hańba. I najgorsze dzieci, które tęskna do taty, a ten ma je głęboko w dupie, a mi sił brak. Nie chce mi się, nie chcę tak żyć."
Wiesz chcę Ci odpowiedzieć... Nie, nie jestem dumna z faktu, że się rozwodzę... Bo niby z czego? Że pokochałam niewłaściwego człowieka? Zaufałam komuś, kto zdradzał mnie i upokarzał latami z szelmowskim uśmiechem i bez najmniejszych skrupułów? Jestem sama 10 miesięcy przepracowałam różne stadia bólu, żalu, złości... i wiesz ten wstyd najtrudniej przepracować... Bo to nie jest Hollywood, gdzie wszyscy się rozwodzą i jest happy patchwork family... bo to Polska... tu instytucja małżeństwa jest święta, tu na godziwy rozwód ludzi nie stać ( ani na życie po nim), tu nie potępia się zdrady i porzucenia kobiety z dziećmi, ale potępia się kobietę, która pozwie jaśnie ojca swych dzieci o alimenty... Tak wstydzę się, że moje małżeństwo było kłamstwem, że ostatnie 10 lat mojego życia nim było... Nie tak chciałam żyć, nie tego chciałam dla moich dzieci... Ale wiesz... jestem dumna z bycia matką... SAMOTNA... to łatka, którą dostałam nie na własne życzenie... To zmienna niezależna... Sytuacja zastana, w której muszę się odnaleźć. Nie ma alternatywy, procedury reklamacyjnej, odwołania... Muszę sobie radzić... lepiej... gorzej... Przecież mam dla kogo, dzieci mi ufają, liczą na mnie... jestem stałą w ich wywróconym do góry nogami życiu... Muszę bo zostaliśmy sami... Oni i ja, ja i oni... mama, córka, syn... 1+2... Bo dzieci są wszystkim, co mam... są najważniejsze... Nie, nie dam sobie wmówić kitu o winie po środku, wyszumieniu, zdradzie w męskiej naturze... to ja w tym trwałam latami i mam wgląd w sytuację... W końcu z dystansu i obiektywnie... już nie muszę go usprawiedliwiać i czekać na magiczną przemianę... bo przecież przesłanki były wcześniej... ale chciałam żeby moje dzieci miały pełną rodzinę... dom... ojca... To on nawalił, ja ponoszę konsekwencje każdego dnia... i pomału uczę się nie wstydzić... być dumną... że sobie radzę... I mam nadzieję, że Ty też przestaniesz się wstydzić... bo, to nie Ty powinnaś...
I wiesz tak na koniec... zależało mi żeby ułamek naszych maili opublikować właśnie dziś... bo dziś jest moja rocznica ślubu... Nie wiem czy śmiać się czy płakać... Wrócę do domu, położę dzieci spać... naleję sobie kieliszek czerwonego wina, zapalę papierosa... i pewnie zapłaczę w poduszkę, choć wiem, że nie ma nad czym... już nie... Posprzątam, nastawię pranie, zmyję smutek gorącym prysznicem bez końca... przeczytam kilka stron książki... wtulę się w dzieci... a jutro... jutro wstanę i będzie nowy dzień... Kolejny... jakże podobny do poprzednich... Skończony zbiór chwil ulotnych...
0 komentarze :