KEEP CALM...
Ostatnio uczę się odpuścić... mantrować nie muszę tego zrobić, nie dziś, nie w tej chwili... świat się nie zawali... Niby prosta sprawa.... Niby nie ma, co się rozwodzić na ten temat, czy szukać poklasku... Niby samodzielne macierzyństwo to żaden wyczyn... a jednak czasem mnogość ról, które aktualnie pełnię przytłacza... Klasycznie mnie przerasta. Praca, dzieci, dom, plac zabaw... Obowiązków tysiące i piętrzące się zaległości... te cholerne nieumyte okna sola w mym oku i ta wiecznie brudna podłoga i góra niewyprasowanego prania. Cisza na blogu, życie w ciągłym biegu, chroniczne przemęczenie... Sen kiepskiej jakości, nadmiar kawy, mnogość obowiązków i zobowiązań...
Notuję, planuję... ale ostatnio musiałam powiedzieć sobie basta... zwolnij, odpuść... bo nie dajesz rady, bo Twój organizm się buntuje i atakuje Cię groźna jednostka chorobowa wywołana przemęczeniem, niewyspaniem i nerwicą na tle presji bycia idealną... idealną w każdym calu, w każdej materii...
Może znacie jakąś receptę, złoty środek... ja nie znam. Doba za krótka. Zarzynam się tygodniami, balansuję na skraju wytrzymałości fizycznej i psychicznej... a potem funduję sobie niedzielę jak, ta ostatnia... cały dzień w piżamie, w łóżku, bez wyrzutów sumienia, z książką, serialem i vifonem spożytym pałeczkami...
Ja odpoczęłam... a dzieci i tak nie zauważyły, że nic w domu nie zrobiłam... za to ja wyraźnie czuję, że tego mi było potrzeba...
0 komentarze :