Jego historia...
Kiedyś myślałam, że mam pecha do wątpliwej przyjemności monologów "podejrzanych elementów" prowadzonych w kierunku mojej osoby... Pusty autobus, miejsca siedzące do wyboru do koloru i pan"żul" obiera mnie na celownik... Kiedyś miałam inne podejście... Dziś słucham historii, milczącym uśmiechem, miarowym przytaknięciem zapraszam nieznajomego do uchylenia rąbka tajemnicy... Doceniam każdą poznaną historię...
5:45 sobota... Pan Waldemar W. ( dodajmy W, żeby był taki rodzimy koloryt, skojarzenie konkubenta o lekkim zabarwieniu kryminalnym) podpytuje jaki dzień tygodnia. Liczy na palcach, że od trzech dni baluje, czas do domu wracać... Domu... On nie ma domu. Siostrunia go przenocuje i ciepłą zupkę ugotuje, rosołek z kluseczkami, z prawdziwej wiejskiej kury i z lubczykiem... Jak odpocznie dalej ruszy w drogę, bo miejsca on długo nie zagrzeje... On ma naturę podróżniczą. Pan Waldemar W. jest spawaczem, pochodzi ze Śląska, ale za głosem serca przybył na warmińskie ziemie.
Brudny, niedomyty skropiony esencją perfum życia- mieszanką potu, brudu, moczu, alkoholu... Odór przytłaczający... Ale świadomy tego pan Waldemar W. szanuje moja przestrzeń, zachowuje kulturalny dystans i raz za razem upewnia się czy nie gniewam się, że opowiada mi swoją historię. Nawet nie wygląda tak źle... całkiem dobre buty, zielone, poplamione spodnie, obszerna kurtka z puszką Wojaka w kieszeni, zarost jak u św Mikołaja, ładna cera, papierosy za uszami, spuchnięte dłonie, pełne spokoju oczy... Sypie nazwiskami jak z rękawa. Z wielu pieców jadł chleb, wiele ma znajomości, dlatego samotność mu nie straszna i czyste ma papiery. Zna szpiegów, polityków, artystów, policjantów i papieża nawet znał. Nie należał nigdy do żadnej partii, bo w gównie on się nie babra i on szanuje ludzi. Nigdy nie kradł, woli być głodny, bo kradzieży się brzydzi... Matula nauczyła go lepić pierogi...
Od słowa do słowa wiem, że najważniejsza dla pana Waldemara W. jest harmonia... Żyje w równowadze pół roku spawa w Anglii u krewnego w warsztacie, pół roku przepija, co na Wyspach zarobił... Lubi mieć coś z życia, a życie to bal i on tańczy od zmierzchu do świtu. Jest wolny... Gdyby nie był trochę schorowany, to by mnie zaprosił na randkę... ale serce ma sfatygowane... Nie ma dzieci, ale jak odwiedza siostrunię, która raz ma lat naście raz kilkadziesiąt, raz jest starą panną zaraz mężatką, kupuje dla jej dzieci lizaki. Opowiada dzieciom o murzynku Bambo i śpiewa o żabce... zawsze chciał mieć dzieci, dobrze pieścił kobiety, ale potomka się nie doczekał... Jest flow, freestyle, ale cała wypowiedź nie łączy się w logiczną całość... Średnio kupy się trzyma, choć nie myślcie, że jest pijackim bełkotem...
Z drugiej strony kim jestem, by podważać autentyczność jego historii? Słucham opowieści jego życia niegrzecznie jest wyłapywać nieścisłości i insynuować, że pan Waldemar W., który brzydzi się kradzieży mógłby mnie okłamać... 6.00 w telegraficznym skrócie poznałam jego historię niestety bus podjechał, Waldemar W. wsiada ja wciąż czekam... Dokończy swoją opowieść komuś innemu, komuś, kto może nie być uśmiechnięty i przytakujący, bo doznania olfaktoryczne współtowarzyszy podróży, w małym busie, do najprzyjemniejszych należeć nie będą... On jedzie do ciepłego łóżka u siostruni, ja za chwilę wsiadam do autobusu do Warszawy. On jest wolny, ja już tęsknię to bliskich, choć jeszcze na dobre nie wyjechałam...
Dojeżdżam do Olsztyna, mijam dworzec... Pan Waldemar W. już śpi... na łożu trawnika... śpi... pewnie ciepłe łóżko mu się śni... Unosi się zapach zapiekanek... szkoda, że nie ciepłej zupy siostruni, o której tak marzył... o której tak opowiadał, że czułam jej smak w ustach... Prawdziwy człowiek, prawdziwa historia, scenariusz napisało życie... Wciąż zastanawiam się, czy się wyspał zanim go straż miejska przepędziła, czy opryszki nie okradły go z drobnych na lizaki... bo to taka dobra dusza, taki poczciwy ten pan Waldemar W. był...
0 komentarze :