Spowiedź motyla
Macie w domu lustra? Na pewno... taki sprzęt domowy do przeglądania się, często w ładnej ramie... Jak byłam nastolatką w przedpokoju, domu moich rodziców stało wielkie kryształowe lustro, piękne... rzadko się w nim przeglądałam... przemykałam przez przedpokój, kierowałam się do swojego pokoju... Tam czytałam książki, pracowałam na czerwony pasek na świadectwie... Podobno byłam młoda i głupia, naoglądałam się modelek w kolorowej prasie, Beverly Hills 90210, szatańskiego MTV na kablówce i chciałam wyglądać jak one... aktorki, modelki... ikony stylu lat 90tych... Podobno wymyśliłam sobie anoreksję z głupoty, nastoletniego buntu i chyba po trosze złośliwości... Nie pamiętam... Z perspektywy czasu wiem, że miałam poważne zaburzenia łaknienia, chyba chciałam zwrócić na siebie uwagę w kontekście innym niż szkolne oceny i walka z rodzicami o młodzieńczą swobodę... pojawiał się problem towarzyszył mu jadłowstręt... Figura, waga... wtedy się nad nimi nie zastanawiałam, w lustrze się nie przeglądałam. Ubytek kilogramów maskowałam luźnymi hipisowskimi tunikami, a pod spodnie ubierałam grube rajtuzy, taka grzeczna byłam... Paradoksalnie chude ciało łatwiej ukryć niż tuszę... Na dobrą sprawę nigdy się nie odchudzałam, nigdy nie byłam na diecie... kanapki oddawałam w szkole kolegom, biegałam z zajęć dodatkowych na zajęcia... mama liczyła niemal kromki chleba w chlebaku pytając, co dziś jadłam i jak mi poszło w szkole. Nie jadłam... W kulminacyjnym momencie ważyłam czterdzieści kilogramów, kręciło mi się w głowie, ciężko było przejść z pokoju do pokoju... słabo się czułam i jeszcze słabiej wyglądałam... Podobno niejadkiem byłam od urodzenia... rodzice musieli karmić mnie siłą ( nie pamiętam jak mnie zmuszali, znam tylko rodzinne opowieści, ale chyba kolorowo nie było, bo jako matka nigdy nie wmuszałam przemocą jedzenia w mojego niejadka...) Potem przygotowania do matury, bunt i ogromny ból gdy usłyszałam, że moim rodzicom będzie wstyd jak trafię do szpitala... wychudzona anorektyczka, a ich tam wszyscy znają... Słowo wstyd zadziałało jak płachta na byka, postanowiłam coś zmienić, przeżuwałam kęsy godzinami, pod język luteina, bo chciałam odzyskać okres, który zanikł, do buzi guarana i zakuwanie do matury... Motylem byłam... eteryczną nimfą z romantycznej ballady i dekadenckim smutkiem pod powieką... Skończyłam osiemnaście lat, odstawiłam mięso i pomału odkrywałam radość jedzenia...
Wyjechałam na studia... studencka dieta i nocne życie nadmiernemu zaokrąglaniu ciała nie sprzyja. Dużo ruchu, gdy na bilet miesięczny brakuje i musisz uprawiać jogging na zajęcia. Zmieniając kolejne studenckie mieszkania nigdy nie miałam lustra... miałam małe wiszące w łazience takie co widziałam się do obręczy barkowej... ewentualnie same nogi jak odpowiednio daleko stanęłam. Z jadłowstrętem sobie poradziłam... ale została pewna słabość... problemy pociągały za sobą nie jedzenie... Młodzi ludzie maja swoje dramaty... dziś nie pamiętam o co chodziło, ale pamiętam poważną minę mojego współlokatora, który prosi żebym spojrzała w lustro i mówi mi że tak być nie może... zignorowałam kilka tygodni później szczęśliwa szukałam stroju kąpielowego na wakacyjny wyjazd... I w przymierzalni w centrum handlowym było duże lustro... zobaczyłam jak wyglądam... stroju nie kupiłam szkoda pieniędzy było... wisiał na mnie jak na wieszaku, łzy popłynęły po policzku... zobaczyłam... i wcale mi się nie podobała ta dziewczyna w lustrze.
Mam 20 lat... Związałam się z moim obecnym mężem założyliśmy działalność artystyczną. Występy w bodypaintingu, akceptacja ciała i takie ogromne poczucie piękna mi w tedy towarzyszyło... Pozowałam do zdjęć w szkole fotografii, dorabiałam jako modelka na ASP... rozchwytywana... Mam 22 lata jestem w ciąży z Vi, ciężko zaakceptować zmieniające się ciało, ale coraz większy brzuch cieszy... będę mamą... Najszczęśliwsza na świecie... I bum, grom z jasnego nieba perspektywa bycia samotna matką, liczne problemy i znów zapukał do mych drzwi jadłowstręt... Jestem w ciąży... organizm słaby... i oczywiście zagrożenie ciąży... Wtedy pierwszy raz poczułam, że moje ciało nie jest tak do końca moje... dzieliłam je z córką, którą nosiłam pod sercem... musiałam kolejny raz pokonać mój problem łaknienia... dla niej... dla nienarodzonej, a już zrodzonej Viktorii... Pokonałam. Urodziłam zdrową cudowna dziewczynkę...
Powrót do figury sprzed ciąży? Phi, ja nigdy nie postrzegałam odpowiednio mojej figury, chyba obiektywnie powinnam napisać, że miałam poważnie zachwiane postrzeganie swojego ciała... Karmienie piersią, dużo ruchu, spacery z wózkiem i po kilku tygodniach wróciłam do ulubionych spodni. Bardziej mnie stresowało, czy nie będzie mi potrzebna vaginoplastyka... bo się w internetach naczytałam, niż tym ile kilogramów mam w nadmiarze po ciąży... Druga ciąża, to już inna historia niby ubrania te same, a jednak ciało nie te... mięśnie brzucha nadwyrężone. Mam niespełna trzydzieści lat więc naturalne jest, że aparycja mi się zmienia, wydoroślałam, biodra po dwóch porodach szerzej rozstawione... Nigdy się nie odchudzałam, więc nie umiem... nie jestem regularna nie umiem pilnować kalorii. Kupuję odchudzająco-ujędrniające specyfiki i smaruje się nimi od święta... Bo przecież na każdym kroku bombardują mnie przekazy, że muszę schudnąć, muszę wrócić do figury, muszę się za siebie wziąć po porodzie... Mój jadłowstręt minął z pierwszym bólem partym... nie mogę nie jeść, nie mogę doprowadzić się do stanu wyniszczenia organizmu, który znam... bo mam dwójkę dzieci i one litości nie mają... muszę mieć siłę by się nimi opiekować... Plus jestem mama dziewczynki, daję jej przykład i ten przekaz wolałabym przemilczeć... Więc ściągam filmiki z chodakowską, czytam o diecie bez pszenicy i podglądam mel b na youtubie...
Jadę na konferencję, było to kilka miesięcy temu. Cieszę się hotelowym luksusem wyskakuję nago spod prysznica... i oto jest przede mną lustro... duże od sufitu do podłogi... I co widzę? Ciało, które dwoje dzieci nosiło, dwoje dzieci urodziło... niby bez nadwagi, niby nie jest źle... więc czemu łzy do oczu cisną się? Nigdy nie aspirowałam do figury modelki, nigdy nie poddałam się kultowi pięknego ciała... a jednak dałam się wciągnąć w wir powrotu do formy, nie jedzenia przed snem, nieustannego odchudzania... Czekam na miłe słowo męża, który i tak twierdzi, że jestem chuda i wymyślam... jego komplement ( a nie pełne politowania spojrzenia na moją odchudzająca gimnastykę) byłby chyba rozgrzeszeniem... warunkowym zwolnieniem z musu bycia sexi mamą... Bo dla mojego męża potrafię być sexowna nie zależnie od tego ile brzuszków zrobiłam, bo jego cieszy, że mam ładne piersi i nigdy mi centymetrem uda nie traktował... Bo wiecie nie ufam temu, co ujrzałam w tedy w lustrze... Mam niespełna 30 lat, urodziłam dwójkę dzieci... moje ciało zmieniło się... Czemu zanegowałam kobietę w lustrze skoro zawsze źle ją postrzegałam? Motylem byłam... ale utyłam... a może po prostu w kobietę i matkę się przepoczwarzyłam?
zdjęcia: pinterest
0 komentarze :